|
Niedziela
Przemyska 14. 01 1996
Rodzice
kapłana i zakonnicy
W małej, wiejskiej parafii w Gwizdowie
k. Leżajska, ceremoniom pogrzebowym 13 XII 1995 śp. Magdaleny i
12 I 1998 Jana Pawulów, - rodziców kapłana i zakonnicy,
przewodniczył abp Józef Michalik Metropolita Przemyski. Czym
sobie zasłużyli ci prości ludzie na takie wyróżnienie, że
obecny był na ich pogrzebie sam Arcybiskup Metropolita? To
prawda, że oddali Kościołowi na służbę dwoje z trojga żyjących
dzieci (drugie ich dziecko zmarło po dwu latach życia) - syna i
córkę, ale przecież nieraz są pogrzeby rodziców kapłanów i
zakonnic, a nie prowadzą ich biskupi. W tym przypadku jednak były
szczególne powody. Syn zmarłych, ks. Stanisław Pawul, dziekan
w Strzelcach Krajeńskich diecezji zielonogórsko-gorzowskiej,
poprzedniej abpa Józefa Michalika i ten fakt zapewne wpłynął
na jego przyjazd.
Głównym jednak powodem
była prośba Ojca Świętego Jana Pawła II, przekazana
metropolicie przemyskiemu przez sekretarza papieskiego, ówczesnego
ks. infułata a dziś bpa Stanisława Dziwisza, o przewodniczenie
pogrzebom rodziców pokornej jego służki, siostry sercanki
Matyldy Pawul, która pracuje w domu papieskim na Watykanie od
1981 r. Równocześnie trzeba tu zaznaczyć, że Ojciec Święty,
zaraz po otrzymaniu wiadomości o śmierci i matki, i ojca s.
Matyldy, odprawił za nich Mszę św., razem ze swoimi
sekretarzami.
Podczas liturgii
pogrzebowej ich matki śp. Magdaleny, Ksiądz Arcybiskup odczytał
telegram Ojca Świętego: ""Ja jestem zmartwychwstaniem
i życiem, kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie".
Uczestniczę w żałobie s. Matyldy Pawul po śmierci jej matki
Magdaleny. Proszę w modlitwie Boga, aby przyjął Zmarłą do
swej chwały i obdarzył wiecznym pokojem. Rodzinie i wszystkim,
których śmierć śp. Magdaleny pogrążyła w smutku, a także
uczestnikom Liturgii pogrzebowej - z serca błogosławię. Jan
Paweł II - papież". Homilię pogrzebową wygłosił
miejscowy proboszcz, podkreślając wyjątkowe świadectwo życia
Zmarłej wobec Boga, Ojczyzny i parafii. W pogrzebie wzięło
udział 15 kapłanów, 13 sióstr sercanek z Krakowa i Przemyśla
oraz licznie zgromadzeni parafianie.
W pogrzebie zaś ich
ojca, śp. Jana, wzięło udział 16 kapłanów i 14 sióstr
sercanek wraz ze swoją Matką Generalną, m. Szczęsną Niemiec
i jeszcze liczniej zebrani goście i parafianie. Szczególnie miłym
akcentem, był udział w pogrzebie czterech kapłanów, których
przyjazdu nikt się nie spodziewał. Jeden z nich, to ks.
Franciszek Matuła, przyjaciel ks. Stanisława Pawula, z dalekiej
diecezji zielonogórsko-gorzowskiej. Trzech innych, to bracia-
kapłani: Jan, Stanisław i Władysław Jagustynowie. Jako
synowie byłego długoletniego kościelnego żołyńskiego,
przyjaciela śp. Jana, chcieli zapewne uszanować, swoją obecnością
na pogrzebie, Zmarłego, który również pełnił tę piękną,
i zarazem odpowiedzialną, służbę Kościołowi, jak ich,
jeszcze żyjący, ojciec. Muszę podkreślić, że nie powiadamiałem
ich o pogrzebie, a jedynie zwróciłem się z prośbą do ks. Władysława,
jako ojca duchownego w Wyższym Seminarium Duchownym w Rzeszowie,
aby przekazał do rzeszowskiej rozgłośni katolickiej Radia Via,
informację o śmierci i pogrzebie śp. Jana Pawula. Dlatego
udział wszystkich trzech w pogrzebie (każdy z nich pracuje w
innej diecezji: przemyskiej, rzeszowskiej i sandomierskiej), był
bardzo wymowny i czytelny dla miejscowej społeczności.
Jak na pogrzebie śp. Magdaleny Metropolita Przemyski odczytał
telegram Ojca św., tak na zakończenie pogrzebu śp. Jana, na
cmentarzu, udzielił wszystkim uczestnikom błogosławieństwa
papieskiego. Również i tym razem homilię pogrzebową wygłosił
miejscowy proboszcz, który od początku istnienia parafii, czyli
prawie od 27 lat dobrze ich znał, budował się ich wspaniałą
postawą chrześcijańskiego życia.
Obydwoje w swoim długim,
pracowitym, przepojonym modlitwą i cierpieniem życiu, dawali świadectwo
wiary, miłości Boga i Kościoła. Śp. Magdalena przeżyła 93
lata (1902-1995), jako ta niewiasta biblijna, krzątająca się
wokół niezliczonych prac domowych, gospodarskich, zapobiegliwa
matka, dobra sąsiadka, nisko pochylona z laseczką w dłoni, bo
z ciężkiej pracy kręgosłup na starość odmawiał posłuszeństwa,
codziennie spiesząca do kościoła na Mszę św., by posilać się
Eucharystią. Przez ostatnie 5 lat życia przykuta do łoża boleści,
sparaliżowana, nie skarżyła się, ale cierpliwie znosiła
chorobę, ofiarując Bogu swe cierpienia i modlitwy. Śp. Jan był
przykładem dla rodziny i dla całej parafii wielkiej pracowitości
i uczciwości. Był człowiekiem wielkiej modlitwy, zawsze
zjednoczony z Bogiem, zwłaszcza w latach choroby i cierpienia. W
młodości utracił jedno oko, a kilka lat temu Bóg zażądał
ofiary i z tego drugiego - utracił całkowicie wzrok i ostatnie
5 lat przeżył w całkowitej ciemności. Nigdy nie słyszałem z
jego ust skargi ani żalu. Przyjmował wszystkie cierpienia z
poddaniem się woli Bożej i podobnie jak jego żona, ofiarowywał
je za innych, za Ojca św., Biskupów, kapłanów, za swoją
rodzinę, za parafię. Sam cierpiący i potem niewidzący, przez
kilka lat opiekował się swoją sparaliżowaną żoną. I chyba
dlatego dobry Ojciec Niebieski dał mu tę łaskę, że przed śmiercią,
po pożegnaniu się z córką - swoją opiekunką, przez kilka
godzin nieustannie powtarzał słowo "Amen". Głośno i
wyraźnie. Był świadom zbliżającej się śmierci i to swoje
prawie stuletnie życie, jak modlitwę, kończył słowem Amen -
niech się tak stanie! Niech się wypełni wola Twoja, Kochany
Ojcze! W ręce Twoje oddaję ducha mego.
Nie wahał się poświęcić
na służbę Bogu i Kościołowi dwojga dzieci: syna i córkę! I
lokalny Kościół, parafia gwizdowska, ma mu wiele do zawdzięczenia,
bo wielce się dla niej zasłużył. To właśnie on, 28 lat
temu, jako ojciec kapłana i zakonnicy, ciesząc się zaufaniem i
powagą w tym społeczeństwie, z kilkoma innymi parafianami
zabiegał o utworzenie parafii i prosił wiele razy biskupa o
przysłanie do Gwizdowa księdza, zawsze jednak w porozumieniu z
ówczesnym proboszczem żołyńskim. On potem był prawą ręką
księdza w czasie budowy kościoła w tych trudnych czasach,
kiedy ówczesne władze z reguły nie pozwalały na budowanie kościołów
i wszystkimi sposobami przeszkadzały, karząc i prześladując
budowniczych. Był świetnym organizatorem prac przy kościele.
On też, przez blisko dwadzieścia lat, pełnił funkcję kościelnego
całkowicie bezinteresownie, a nieraz w trudnych finansowo
chwilach parafii spieszył z pomocą groszem ciężko uciułanym,
czyniąc to dyskretnie, bez rozgłosu. Dla mnie, piszącego te słowa,
przez te wszystkie lata naszej znajomości i współpracy był
jak prawdziwy ojciec.
Dwoje starszych ludzi z
naszej parafii, daje świadectwo o jego życiu modlitwy. Stefania
Jagusztyn, osiemdziesięcioletnia dziś niewiasta, wspomina ze
swojej młodości o tym, jak ją i inne dziewczyny z sąsiedztwa,
w drodze do kościoła w Żołyni (wtedy Gwizdów należał
parafią do Żołyni) napominał, jak powinny się zachować w kościele,
i jak modlić po drodze koło cmentarza za zmarłych. Przyjmowały
te uwagi z wdzięcznością, mimo, że podówczas był mężczyzną
trzydziestokilkuletnim. Zaś dziewięćdziesięcioletni Piotr Krówka
opowiada, że kiedy w 1971 r. władze bezpieczeństwa, służba
leśna i milicja, przez kilka dni usiłowały zabrać spod jego
domu nagromadzone drewno na budowę kościoła, do broniących
drewna kobiet i mężczyzn, podszedł właśnie śp. Pawul z różańcem
w ręku i powiedział: jest źle! Módlmy się o ratunek do Boga.
I rozpoczął modlitwę na różańcu, litanie i śpiewy
religijne. I przyszło zwycięstwo od Boga.
Obydwoje byli wielkimi
miłośnikami Jezusa Eucharystycznego. Dopóki mogli, codziennie
chodzili do kościoła i przystępowali do komunii św., a potem
regularnie co miesiąc a czasem i częściej zanosiłem im Pana
Jezusa i od czasu do czasu odprawialiśmy im Mszę św. w domu -
w czasie odwiedzin syn-kapłan, lub w innym czasie ja, ich
duszpasterz.
W obydwu pogrzebach brało
udział bardzo wielu ludzi, nie tylko z parafii ale i okolicy.
Mimo że były to dni powszednie, dni pracy, kościół był wypełniony
po brzegi i wielu przyjęło Komunię św. w intencji Zmarłych.
Na pogrzebie śp. Magdaleny przystąpiło do Komunii św. 253
osoby, a na pogrzebie śp. Jana - 322. Jest to dobry znak, że
ludzie szanują rodziców kapłanów i sióstr zakonnych i składają
im należny hołd. Szkoda tylko, że było tak mało kapłanów,
mimo przewodniczenia Arcypasterza i na jednym, i na drugim
pogrzebie. Na pierwszym było to o tyle usprawiedliwione, że
odbywały się spowiedzi adwentowe (w tym dniu w dwu parafiach),
ale w czasie drugiego - 12 stycznia 1998 r., nie było spowiedzi,
pogoda zaś była słoneczna, ciepła, niemal wiosenna.
Dotychczas był taki niepisany zwyczaj, że w pogrzebie rodziców
kapłana, oprócz jego kolegów kursowych i przyjaciół, brali
udział wszyscy kapłani z dekanatu, w którym żyli rodzice kapłana
i z dekanatu, w którym aktualnie pracuje syn-kapłan. Szkoda, że
dziś, kiedy coraz częściej w wielu środowiskach atakuje się
księży i zakonnice, o tym zwyczaju uczestniczenia w pogrzebach
ich rodziców się nie pamięta. Jest to bowiem ważny element
wzajemnego poszanowania, a myślę, że także sposób na
budzenie nowych powołań kapłańskich i zakonnych.
ks.
Szymon Nosal
◄ Powrót
|